Świetlicki jest apostołem. Niesie za sobą filozofię powitą w dym i chrypę. Schowany przed świat(ł)em, roznegliżowany przed wnętrznościami. Buduje przez słowo i postać. Występując ze Zgniłościami kontrastuje nadzieję z samotnością. Traktuje o spokoju frustrata, kiedy dźwięki wokół łagodzą i unoszą. Oni biorą w cudzysłów klasyki, Świetlicki bierze w cudzysłów życie. Oglądasz i jesteś rozdrażniony a to powoduje zadowolenie. Mała, miła dysocjacja.
M. Świetlicki, według Sputnika |
Świetlik oddaje mikrofon Zgniłościom. Te eklektyzują, zawieszają punkty światła na różnych wysokościach. Odbijają się od słów Świetlickiego, robią przerwę na ruchy jego warg i znów - brzmią. Cały występ jest wysublimowany. Różne stany skupienia przenikają siebie, tworząc balans. Czyli tak, jak powinno być w życiu.
Są jednak momenty, kiedy zespół odrywa się od znaczenia. (Ja widzę na zmianę ptaki i gotowanie). Podważają stanowisko instrumentu i języka, ich pierwotne cechy i znaczenie. Wyśmiewając się z nich odlatują od przedmiotu, tworzą nowe niedorzeczne fenomeny i ten rozłam tworzy cierpienie w tobie, takie empiryczne, a potem jesteś odjechany. To rozładowanie wydaje mi się konieczne. Być skurczonym w życie brzmi jak ostateczna tragedia. Jestem z wyznania absurdalistą, więc biorę to na swoją modłę.
Jan Sputnik
Zgniłości i Świetlicki w trakcie, według Sputnika |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz