marca 28, 2018

O przelotach, kamuflażach i Hiszpanii











Jakakolwiek podróż to doświadczenie przeniesienia



Zarówno ciało jak i duch zostają wyjęte ze swojego środowiska. Na cel- by chłonąć, na skutek- by pojawić się na powierzchni obcej kultury i miejsca innego. Wyrwanie siebie z własnego kontekstu, przestrzeni oswojonej rozbija poczucie jednostkowego komfortu. Na ogół wzbogaca, na dany moment frustruje.


(Miewam regularne depresje lokomocyjne. Podczas przemieszczenia wpadam w głęboko przykry stan, kamuflując to drętwotą ciała. Nie znoszę wracać i nie znoszę wyjeżdżać. )


Widok na góry, które przerywają chmury.
(samolot)
Pierwszy jest przelot. Przelot to dość wzruszająca chwila. O ile Sputnikuję, o tyle mam się do kosmosu i wysokiego powietrza bardzo z rezerwą. Jest dla mnie miejscem pozbawionym granicy, czymś na tyle eterycznym i niedostępnym, że chciałabym aby w całym swoim pięknie pozostał niezdefiniowaną i niepoznaną świętością. Żeby chociaż do kosmosu człowiek się nie mieszał. Ale lot mnie wzrusza, machina która rozpędzona powoli unosi się w eter, prężnie pokonując chmury. I powierzchnia kuli ziemskiej, która jawi się jako tak geometryczny twór. Wszystkie aglomeracje, lasy, pola zbudowane na kwadratach i prostokątach. Mleko z chmur. Ale dość ciasno i dość wiele spalin. Nie lubię spalin.

(Moment przejścia (temperatur) można by porównać do wychodzenia z jaskini- ciemnej i wilgotnej, gdy cały jesteś oszarzały, momentami może nawet spleśniały a słońce prowokuje jaskrawość, na którą reagujesz niemal łzami. Ale teraz, na obcym lądzie, jesteś turystą, musisz mieć uśmiech i jasność umysłu, by sfotografować niemal wszystko. Oprócz swojej obcości. Podziwiasz nieznajome piękno, jakby zza szyby.)





Palma. Abstrakcyjny konstrukt ostrych liści umieszczonych na łuszczących się pniach. Są wszędzie, wydają się nieśmiertelne, odporne na mocne słońce i brak wody. Pożółkłe, apatyczne. Symbol turystycznej beztroski. Tak jak i kaktus.







Księżyc. Nigdy nie widziałam go w tak silnej formie. Oświetlał morze bardzo konkretnym światłem. Kocham księżyc. Obombardowany, sumienny,  z moim ulubionym wyrazem twarzy.




Pojedynczy człowiek.
Zapewniony nocleg na określonym położeniu, mieszkając wraz z ludźmi o tej samej tożsamości kulturowej (czyli tym samym rodowodzie graniczn
ym) przypomina mi odrabianie lekcji.  Chowasz się z latarką pod pościelą. Brakuje ci powietrza. Dusisz się. Wracasz z powrotem to serii pytań. Widzisz, że twoje
zachowanie może być punktowane. Jest limit punktów, które musisz uzyskać. Twoje ubrania, pod wpływem wysokiej temperatury, zaczynają przeraźliwie śmierdzieć spalonymi papierosami. A tutaj nikt nie pali. Masz dziurę na dużym palcu. I tak dalej i tak dalej. 
Otwierasz drzwi i jesteś prawie wolna.
Tak powinno najpewniej być już od samego wejścia na pokład samolotu.
Ale podróże są różne.

Jak wolność. Bo zdaje się, że wszystko tkwi w twoim umyśle. Twoje pojęcie chwili, nastroju, ucisku. Jeżeli jednak stajesz przed nieznanym, jest ci dużo łatwiej dryfować. Jeżeli nikt niczego od ciebie nie oczekuje, a twój narrator jest tymczasowo osowiały.

 Jesteś cudownie przezroczysty na nowym terenie. Idziesz.
I patrz.

(Widzisz siebie w kontekście strzępka papieru, który utracił swoją całość i musi dopasować się do nowego kolażu. Myślisz to kilka dni i wydajesz się sobie totalnie nieadekwatny. )






Wyluzuj.

Po aklimatyzacji, udanej czy nie przychodzi zderzyć się z: świetną hiszpańską inicjatywą siesta, super tanim i dobrym winem, kilkoma wspaniałymi oliwkami i masą architektury, która rewolucjonizuje poczucie estetyki. Południowa Hiszpania jest odprężona.


Giros był prawie wszędzie.
Jest dużo tagarzy. W zasadzie prawie każdy budynek niesie za sobą ślad nocnego rebelianta, zawłaszczającego kawałek cudzej ziemi. (Z wyjątkiem bardzo ścisłej starówki)
Rosną mandarynki na drzewach. Są kwaśne, sprawiają że palce lepią się tobie na kilka długich godzin, bo euro przeliczane na złotówki jest zbyt gorzkie nawet wobec chusteczek.
Przez trzy, cztery godziny miasto przestaje istnieć, zamyka urzędy już do końca dnia, zwija rolety w dół. Zostaje tylko przy pomniejszych barach, które i tak są prawie puste. Miasta znów są zaludnione koło godziny 18.
Hiszpania akceptuje palaczy, każdy stolik na zewnątrz, a czasem nawet odrobinę w głębi ma popielniczkę.



Jedyny rysunek, który zdążyłam zrobić.
W kawiarni


Hiszpania (POŁUDNIOWA- w zasadzie skrawek Alicante-Murcia) jest świetna jak patrzenie na pięknego człowieka, którego słowa zapominasz po kilku sekundach. Żartuję. Ale coś w tym stylu.



Wydaje mi się to zasadniczym problemem tanich lotów i szybkich podróży. Szybkich jak nasze życie i percepcja. Nie potrafimy się zatrzymać i tak po prostu uczestniczyć. Oglądamy świat przez pryzmat obiektywu, łapiemy doświadczenia okiem, nie sercem, pokonujemy limit dziennych kroków, łapiemy ból w podeszwie. Odhaczamy punkty na mapie, które możemy wykorzystać w rozmowie, zabieramy pamiątkę- lub nawet nie, w końcu te podróże są tanie. Wejść w podróż, to wejść w powietrze i człowieka. Złamać się i dać sobie nabyć doświadczenie, które pominie przewodnik turystyczny i twój nastawiony na efekt umysł. Dać się ponieść? Nie lubię tego zwrotu. Ale tak chyba z najlepszymi podróżami jest.

Mi się nie udało. Chociaż może te myśli. Może są one moim doświadczeniem.





Kartagena, Theatrum Romanum






Hiszpańskie kaczki...
Kogut, który przechodzi przez pasy 


Park
Perpektywa po winie
Rodzicom pokazałam Murcię, oni mi czoła


Piękna wisząca lampa

Piękne miasteczko, którego nazwę zapomniałam.
















Siesta


To było zjawiskowe
To była Niemiecka pani, dużo Niemców zamieszkuje południe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Masz bletkę? , Blogger