września 09, 2019

Sprawa Nr 00001135

Sprawa Nr 00001135

Sprawa Nr 00001135/ WAW/ 2019 Podejrzani: Jan Sputnik/ Edward Mio aka Masz Bletkę


budynek komisariatu po zaatakowaniu przez grafficiarzy

Komisja ds. Dyscypliny i Zaangażowania wezwała zespół Masz Bletkę na przesłuchanieSłonecznego, sobotniego popołudnia, dwoje osób, o głowach wysoko zajętych, udało się zniecierpliwione na przesłuchanie. Kierowani niezastąpionym i tak błędnym gps-em, dyskutujący o tysiącach rewolucyjnych pomysłów, podkreślonych skręcanymi papierosami soft virginia i chesterfield blue, dotarli spóźnieni na miejsce. Miejsce okazało się budynkiem, którego dotyczyła ta ostatnio tak nagłośniona sprawa, odnośnie nocnego napadu grafficiarzy. Wykonali gigantyczne tagi na ścianach nowej, krajowej inwestycji, nie zauważeni przez monitoring z kamer. W ramach wyrazu buntu, zorganizowano wewnątrz antyfaszystowską wystawę, przenosząc miejsce przesłuchań na korytarz. Sputnik i Mio odnaleźli natychmiast swoje krzesła z przydzieloną do nich karteczką "postępowanie w związku z nieruchliwością".
zawartość torebki Sputnika, dowody w sprawie

Tak, to o nas - powiedział Sputnik powoli kiwając głową.
Czego oni mogą od nas chcieć? - odpowiedział Mio, marszcząc brwi.
Czuję, że może to dotyczyć tego, co nosiłam wczoraj w torebce - stwierdził po namyśle Sputnik.
- Komu mogą przeszkadzać bletki, nasze rogaliki i nieotwarte piwo Żubr w butelce? - ciągnął Sputnik.
- Może każdemu, kto choć przez chwilę pomyśli dziś o sztuce w plenerze? - myślał gorączkowo Mio.



Komisja ds. DiZ: Jak wytłumaczycie tak długą przerwę w działalności na serwisie www?  Czy zdajecie sobie sprawę, jakie to wywołuje konsekwencje i zagrożenie w przetrzymywaniu obywateli Wszechpospolitej w nudzie? Czy możecie na swoją obronę wykazać się dostatecznie ekstensywnym materiałem dowodowym, gotowym Was usprawiedliwić?
okładka niedoszłego komiksu

J.S.: Tak. Udostępniłem w internecie okładkę komiksu, którego jakość utopijna i potencjalna miała bardzo wysoki wskaźnik. Brzmiał bardzo obiecująco, tajemniczo. Ten prawdopodobny magazyn dotykał spraw tak frapujących w dzisiejszym świecie. Co gorsze, musiałem dzielić pracę nad okładką równolegle z moją drugą, nieobojętną  działalnością. Zostałem profesjonalnym amatorem fotografii smarthphonowskiej. Przez 6 miesięcy wykonałem 4 023 fotografii. "To niezły wynik" - komentuje anonimowy socjolog.


E.M: I o taki wynik powinien starać się każdy, kto chce wygrać Krajowe Zawody Cyberfotografii. Zgłosiłem swój udział, niestety odrzucono moje propozycje z nieznanych mi dotąd powodów. Przez ostatnie kilka miesięcy fotografowałem Twarze, Torsy, Piersi, Oczy i inne wskaźniki ludzkie, które pomagały mi zdefiniować swój warsztat fotografii portretowej. Niestety, nie mogę ich tu wykazać. Dziś Twarz ma Agencję, a ona zawłaszcza jej Szczegół. Dlatego tworzę pod nazwiskiem, tym od Ojca i Matki. Żeby nie było wątpliwości, za co będę musiał w przyszłości odpowiadać. Mam nadzieję, że więzienie mi nie grozi. 

Komisja ds. DiZ: Poza Waszymi szczątkowymi działaniami na pobocznych kanałach ogólnodostępnej treści, ciężko Komisji znaleźć dowody, które opinia społeczna mogłaby uważać za poważne, a więc z punktu widzenia Nas, Komisji - aktywne. Śmiemy jednak twierdzić, na podstawie zgromadzonych przez nas materiałów, że wciąż pokątnie udajecie się na wydarzenia, o których trzeba dziś pisać. Skąd brak działania wprost?


Jan Sputnik pokazuje komisji w telefonie pracę Liliany Porter,
żeby zobrazować o czym mówi


J.S.: Istnieje nowo zdiagnozowane zjawisko określane we współczesnej psychologii terminem "przebodźcowany". To syndrom dotykający jednostki tzw. miękkie, których wątła spójność wewnętrzna doprowadza do rozluźnienia cząsteczek, które w efekcie wpadają w cyber chaos. Cyber chaos to post- przestrzeń, w której oddycha się trochę inaczej. Najgorzej podobno mają dzieci urodzone przez cesarskie cięcie. Trauma nie do ogarnięcia. Na szczęście autorytarny system zdaje się wysyłać skutecznie linki dla cierpiących. Wierzymy, że z odpowiednią uwagą i cierpliwością uda nam się z Mio złapać ktorąś z nich. Raz Edward był na prawdę blisko, ale akurat niespodziewanie ziewnął.
MSN, podejrzani w sprawie Jan Sputnik i Edward Mio

E.M.: Ziewam i staram się tworzyć, choć ziewnięcie zdaje się być pociągające. A potem znów ziewam, a do mózgu trafiają nagle słowa, które proszą się o komentarz, bandaż składający się ze zdań, w końcu opatrunek tworzący treść. Dziś każda gałąź Drzewa Tworzywo wydaje mi się być przebodźcowana. A jeśli człowiek współtworzy jej jakąś część i jego lewą, bądź prawą ręką jest jego kompan, to musisz mieć pewność, że nawet jeśli nie oddychacie w tym samym rytmie teraz, nadejdzie w końcu moment iskrzenia. To tak, jakby wymyślić nagle napój skadający się niby z dwóch oczywistych składników, o których nikt wcześniej nie pomyślał w kategorii napoju. Kiedy go pijesz, wiesz, że aby najpierw również Wam zasmakował, musicie wyjść w teren i sprawdzić podniebienie u innych. Razem lub w pojedynkę. Bo ostatecznie to, czy będzie smakował innym, sprawdzicie przez wasz niepisany Sygnał.




Komisja ds. DiZ: Brawurowo umiecie spadać na cztery łapy, co pokazuje choćby Wasza korespondencja prywatna, którą na potrzeby tego przesłuchania Komisja musiała zaanektować. Jeździcie po kraju nie-swoim środkiem transportu i ociągacie się w dotarciu do miejsca przesłuchania, przerywając marsz na przeglądanie ras psów spoza kraju. Komisja musi zadać wiążące pytanie, co więc widzicie i słyszycie?

E.M.: Chcieliśmy dojechać do celu z ludźmi, przez których moglibyśmy zobaczyć jak wygląda świat. Cyberokulary potrafią skutecznie zabarwić obraz, widzisz to, co przyjemne bądź przerażające, ale z oddalenia. Kiedy wyobrażasz sobie, że ona będzie stała na szczycie wieżowca i wkleisz ją tam w Photoshopie, ktoś na prawdę wejdzie w tym samym czasie na taki wieżowiec i z niego skoczy. Dotykasz bodźców, które rozmyją piksele, które powieli otwierana przez ciebie kolejna karta, jesteś sam sobie winien, że brodzisz w nadmiarze treści. Dlatego obcowanie w cudzym samochodzie i w nie-twojej muzyce, staje się doświadczeniem przyziemnym, ale również koniecznym. Widzisz ludzi, którzy Ciebie onieśmielają w rozmowie, słyszysz dźwięki, które są zaadresowane dla nich, to im mają służyć w trakcie trasy. Musisz wpuszczać te dźwięki do uszu, mielić je w głowie. Słyszałem, że Wilczarz Irlandzki żyje tylko sześć lat, pytanie czy o tych sześć kolejnych lat byłby szczęśliwszy?
dowody  w sprawie

J. S.: Bardzo lubię wilczarze. Gdy byłem mały mój ojciec jeździł ze mną samochodem na osiedle obok i pożyczał piłę łańcuchową do żywopłotu od pana, który miał właśnie Wilczarza. Później ten dom ktoś przejął i była tam agencja towarzyska. O tej sprawie było głośno na cały kraj, opowiadano o tym w programie typu "gdzie twój rozum". Pracownicy byli zmuszani do pracy, bez zgody. Jeśli chodzi o transport... Tak, próbujemy zaoszczędzić pustkę. Sugerowano mi spożycie narkotyków, ponieważ pomyliłam schnące na polu zboże z wielkim obozowiskiem namiotów. Wciąż przegrywam z wyobraźnią.


Komisja ds. DiZ: Spazm bólu jest możliwy do zapisu nutowego, kończy się oktawą gaszącą. I podobnie jak ból, ma to do siebie też płomień i stąd przesłuchanie, na które Komisja was wezwała. Musi dobiegać końca. Ale są iskry, więc to nie ostatni pożar przed Wami. Czy widzicie rozwiązanie na podtrzymanie źródła ognia i jego zjawiska jak najdłużej w stanie spoczynku? Czy poprzez zaangażowanie i samodyscyplinę zobowiązujecie się pozostać z obywatelami Wrzechpospolitej w stałym kontakcie, wykluczając marazm ze swoich treści?

J.S.: Z życiem jest tak samo patetycznie jak ze snami. Nie zapisane, ucieka. Jeżeli las płonie, trzeba krzyczeć. Jeżeli umysł cierpi, trzeba mówić. O kurde, już wpadłem w marazm.. Ale obiecuję poprawę, choćbym zeschniętą deską miał uderzyć w głowę.

E.M: Ciągle mam w głowie zdanie, które Bruno Schulz napisał o swojej twórczości w liście do Stanisława Ignacego Witkiewicza Artysta jest aparatem rejestrującym procesy w głębi, gdzie tworzy się wartość. Podarowałem kiedyś jego Sklepy Cynamonowe Sputnikowi, żeby miał część tego, co podtrzymuje we mnie ten Płomień, kiedy znajdzie się w innej przestrzeni geocentrycznej. Miałem ostatnio wrażenie, że Czas podciął mi którąś z moich czterech łap, ale trzeba wciąż wąchać i znajdować ten swój kąt, w którym będziemy współgrać ogonem i bliźniaczym węchem na sprawy spod serca.


J:S Jeżeli drzewo płonie, trzeba samogłoski przeciągać.













                                     Edward Mio zamknięty na wystawie nieznośniej artystki 



fragment wystawy antyfaszystowskiej
(zdjęcie z ukrycia)
MSN, siedziba śledztwa Komisji ds. DiZ





dowody w spawie




września 04, 2018

O powstawaniu muralu, obraźliwych krzykach i zachwytach

O powstawaniu muralu, obraźliwych krzykach i zachwytach







Projekt muralu, który zostanie uzupełniony o części niewidoczne na zdjęciach


Mural przerósł moje oczekiwania. Myślałam, że robię prostą ilustrację, której tekst dodaje celowości. Zapomniałam, że maluję psy pijące wódkę. Zapomniałam, że będę malować jak dziecko a ludzie będą na mnie krzyczeć, że to ohydne bohomazy. Zupełnie jak Pani w przedszkolu, w którym robiłam praktyki, gdy dziecko malowało piękne plamy barwne, które pani porwała, karząc rysować domek z dymkiem. Rozpoczęłam małą walkę z systemem, zapominając że dziecięca wrażliwość i szczerość znowu skojarzy się z nieumiejętnością.

Powstawanie muralu 
Na wykonanie muralu miałam 3 dni. Na miejscu okazało się, że nie do końca uświadamiałam sobie ile to jest 15x6 m. Że potrzebuję na drugi dzień rusztowania i litrów farb. Popłakałam się i stwierdziłam, że nie zrobię tego. Rano obudziłam się o świcie i zaczęłam działać. Przypomniało mi się, że na koncepcję  muralu wpadłam miesiąc temu, będąc w obozie pracy na Islandii. Przecież celowo tego dnia, po kilkunastogodzinnej pracy, zrezygnowałam z metafizycznych uniesień moich abstrakcji. Rezygnuję z warsztatu, swoich technicznych możliwości i ich wirtuozerii, wracam do istoty najbardziej możliwie prostej kreski.


Zadłużam się u Ojca, proszę go o pomoc z przewiezieniem farb i rusztowania. Przez całą drogę mówi mi, że to co robię jest bez sensu, nikt tego nie zrozumie, on sam zresztą też. Mówi mi, że jestem ładną dziewczyną i dziewczyny takich rzeczy nie robią (co będę jeszcze słyszeć od mężczyzn w trakcie malowania wiele razy). Mimo wszystko dzwoni po kolegę, składamy rusztowanie, on odjeżdża, moje morale są pokruszone a w głowie odtwarza się historia jego znajomego, który pracując na rusztowaniu złamał kręgosłup. Mimo wszystko kazał wejść mi na rusztowanie i bujał nim, krzycząc kilkukrotnie "nie bój się".


Mural z przestrzenią aktywizującą
Dopóki nie pojawiają się szkice białych postaci jest spokojnie. Ludzie po prostu interesują się tym, że coś się dzieje. W międzyczasie pomaga mi koordynator poprzednich edycji, codziennie bierze moje rusztowanie do swojej piwnicy i rano o 6 je ze mną składa. Okazuje się, że do wspólnoty ktoś dostarczył ulotki z moim projektem, odbyło się głosowanie. Mam jeszcze więcej determinacji, jestem szczęśliwa, że ktoś mi pomaga, że ktoś to wspiera. To musi mieć sens. Studzę swoje przygnębienie wspomnieniem, że ukończyłam 5 lat studiów na ASP i rezygnując z odtwarzania rzeczywistej martwej natury czy ornamentalnych kolorem prac, działam na rzecz ruchu w myśleniu.

O 12 kolejnego dnia rysuje się już czarno-szara powierzchnia, wyłaniają się białe postaci. Słońce idealnie natrafia na ścianę, tak że gdy maluję odbija się wprost na moją twarz i ją parzy. Wtedy następuję kumulacja, bo przechodnie na mnie krzyczą. Regularnie słyszę "bohomazy", że jest to brzydkie i czy to zamaluję. Że dziecko zrobiłoby to lepiej. Że taka ładna dziewczyna a takie brzydkie kolory. Staram się być uprzejma, jest mi jednak na tyle przykro, że nie odpowiadam merytorycznie, tłumaczę się na około. Wierzę , że oswoją się, zrozumieją. "Nie chcemy żadnych Picassów!!" - woła starsza pani, gdy zaraz później inny mężczyzna przybija mi piątkę.
Starszy mężczyzna ubrany w nienaganne szarości

Przychodzą rodziny z dziećmi. Przychodzi kompozytorka, która usłyszała o muralu i z łzami w oczach patrzy na ścianę. Pojawia się idealnie ubrany 95 letni Pan, który prosi o zdjęcie. Ktoś gratuluje mi, ktoś gubi portfel robiąc zdjęcie. Pani ze wspólnoty przeprasza mnie za pana, który chwilę wcześniej krzyczał i przeklinał, przytula mnie i daje różę.

Stawiam obraz w żywej galerii, w skórze miasta, w przestrzeni tuż obok dworca. Poznaję "największego bandytę" Olsztyna, obserwuję ukrytych w zaroślach bezdomnych, rozmawiam z ludźmi, którzy mówią, że Polska to wystarczająco szary kraj, że oni chcą o tym zapomnieć. Orientuję się, że wartość tego obrazka w tym miejscu nabiera siły. Siły, której sama trochę się boję. Wiem, że mural może zostać ponownie przegłosowany i zamalowany. Ale nawet ta chwila, w której będzie istniał jest wyjątkowa. Wydarzyła się dyskusja. Estetyczna i etyczna. Jeżeli ludzie  obrażają się na szarości - to może właśnie one ich dotyczą? Uciekając od dziecięcego oka, które było najbardziej prawdziwe w swoich impulsach, zaznaczają autorytet swoich działań.

Ja i mural
Ja doświadczam na uczuciach, które kiedyś były moje, ale teraz są wspólne. Ulegają transformacji, plastycznie reaktywują się na jednostce. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ludzie boją się smutku. Dlaczego upiększają przestrzeń, żeby ukryć emocję rozmowy, tego co głęboko za ścianą.

Ilustracji odbieram człowieka a stawiam psa. Odbieram powagę typowo ludzkiej sytuacji, zabieram nasze atrybuty, na których zdolność posiadania tracimy mnóstwo czasu, i trywializuje je w potencjalne przedmioty, które mogłoby mieć zwierzę. Śmieję się, że to co mamy jest nam nie potrzebne. Najważniejsze jest to, co pomiędzy, to co możemy zmienić. O czym nawet pies mógłby gadać.








Finalnie mural zostaje nagrodzony, otrzymując I nagrodę, na co absolutnie nie liczyłam.


Dziękuję za pomoc Mamie, Małgosi i Osobom koordynującym projekt.





czerwca 08, 2018

PUNK W ISLANDII I DZIWNA / PIĘKNA PŁYTA Z UDZIAŁEM BJORK - "PODRÓŻ PRZEZ EUROPĘ" / 1986

PUNK W ISLANDII I  DZIWNA / PIĘKNA PŁYTA Z UDZIAŁEM BJORK - "PODRÓŻ PRZEZ EUROPĘ" / 1986



Punk to dla mnie trochę rodzaj zwierciadła każdej dziury tego świata, która najbardziej ociska wolność konkretnego społeczeństwa. Islandia tymczasem przedstawia mi się, naiwnie zresztą bardzo, jako kraj wiecznej harmonii, której temperament określa wolny bieg strumienia. Tymczasem! Jest punk na Islandii.

Zacznijmy od nazw, myślę że od niej zaczyna się cała konotatywność zjawiska. Jaki brzmi w Polsce na plakatach punk? Cela 3, Ewa Braun, Kryzys, Moskwa, Dezerter.  Jaka sytuacja w kraju, w latach powojennych i komuny,  jest raczej jasna. A Islandzkie zespoły punkowe? Tłumacząc na język polski: Senny Szachista. Ego. Masturbacja. I Kukl na czele z młodziutką Bjork.

Islandzkie Muzeum Punku (zaadaptowana łazienka publiczna)


Islandia posiada swoje Muzeum Punku. Oprócz wiszących słuchawek z muzyką, mnóstwem plakatów, krótkich manifestów i obiegowych symboli punku - jest też pomieszczenie w którym można przymierzyć rebeliancką kurtkę tych czasów i w luźnym kroku pozować z gitarą czy grać na perkusji (na trip adviser można obejrzeć przykładowe zdjęcia). Dla jednych droga pseudo-atrakcja , w miejscu gdzie powinien stać sedes, dla innych coś fajnego. Ja bym chciała. (9$)



20 letnia Bjork
Bjork z zespołem Kukl

Bjork zadebiutowała w telewizji jako 20 latka z dużym brzuchem w fromacji Kukl. Oprócz jakości wystąpienia zespołu, odbiorcy byli oburzeni młodą muzykantką , która - krzyczeli - ma 14 lat i jest w już w ciąży! W latach 70 Islandia jako kraj znacznie różniła się od swojego akutalnego kształtu. W telewizji był 1 program telewizyjny, nie było piwa. Powoli zaczynały wpływać kasety z Anglii, jak Joy Division czy Echo and the Bunnymen, a  młodzież zaczyna odczuwać narastający bunt na pop i dyskoteki. Powstał wreszcie pierwszy sklep z niezależną muzyką. A pierwszym zespołem, który występuje na wyspie jest - The Kinks.

(((( Bjork występująca z wielkim brzuchem ciążowym, razem z Kukl ))))

(((Tu mamy nagranie projektu Bjork z Tappi Tíkarrass (zespół łączący punk z jazzem), nazwanego Cork the Bitch’s Ass!)))



Kjartan Sveinsson, islandzki muzyk z Sigur Ros, mówił, że w islandii nie było czegoś takiego jak beatlemania. Każdy rozpoczynał wiązanie zespołu od myśli - zróbmy coś innego. To mocno można odczuć obcując z muzyką islandzką. Jej geograficzna niezależność mocno dookreślana jest przez zjawiska artystyczne. 



Powstaje Kukl, rok 1983 i sześciu muzyków. Ja przejdę do ostatniego album, który 

Kukl w 1986 nagrywa. "Wakacje w Europie", tekst jest już po angielsku. I urządza faktyczną podróż. 

"Rosnąć, rosnąć - Rosnę dłużej więc koniuszki palców dotykają błyszczącego nieba" - 

brzmi pierwszy utwór, który przenosi ducha razem z trąbką. Jest oniryczny, roślinny i brzmi jak kropla rosy pod szklaną kopułą. I tak trwasz.



Drugi utwór to "Francja". Jest agresywniejszy, ma równe, szybkie tempo. Przypomina już bardziej diabelski młyn, który oświetlany ostrym światłem, wywraca scyzorykami. W tekście Bjork śpiewa, powtarzając: tęsknota! tęsknota! - rzuca tym słowem jak lirycznym pociskiem, którego echo jej dodaje spokojniej, na koniec - "biorę ich szare mięsne umysły"....

Gibraltar. To pomieszanie sztuki z poezją, ubranej w muzyczną kompozycję. Diabelski młyn utrzymuje się, prowadzony jest w obecności mężczyzny powtarzającego oczekującym tonem - chcę kwiatów - by ona na te dwa słowa toczyła swój rozbudowany manifest.

Grecja. Teraz manifest rozpoczyna mężczyzna. Opowiada o mężczyźnie, który się gapi na krzyżu. Gapi. I gapi. Na przeciw ulicy. Gapi się. Tymczasem ona odpowiada, że jest spełniona. I szczęśliwa . Wie czego chce. I ten wielki człowiek nad nią ma na pełną kontrolę. Wierzy i zrobi dla niego wszystko. Einar odpowiada: My wszyscy jesteśmy krzyżem! Gapi się w nasze dusze i wisimy, przez naszą chciwość i głód. Nie potrzebujemy żadnego lustra, by się w nim przejrzeć. Jesteśmy na krzyżu.  Bjork na to...: Bo wiesz, ja teraz jestem w całkiem dobrej relacji, pracujemy ze sobą, ja wykonuję dla niego brudną robotę. On ciągle jest zajęty, bo wisi na tym krzyżu.. Więc ja muszę wszystkich nawracać, wiesz to całkiem nawet dobre, bo ja nie muszę myśleć, po prostu tylko podążać, ach no i wierzyć...  Bjork jest spazmatyczna i ekstatyczna. Krzyczy o swojej wierze, gdy w trakcie muzyka zawija serpentyny niepokoju. Einar zwątpił, jego obłęd przypomina uderzania głowy w wilgotny mur, którego szaleństwo wyrywa słowa z usta. 
Druga strona płyty.

Anglia. Przekornie w tle francuski fragment, który rozrywa chyba niemiecki. A potem rozrywa muzyka. Jest kolorowymi fragmentami pól, mieniącymi w przeciwnych estetycznie sobie kolorach. Wykrzykują na dwa głosy i języki, chyba, w przypadku tej piosenki źle słyszę. Jej prędkość działa na mnie naskórkowo, nie merytorycznie. Muzyka zdaje się zaprzeczać słowom, które w tym tempie ciągle tracą na swojej akutalności, rozłamywane przez drogę ruchu, bardzo natężonego zresztą. On, Ona i muzyka walczą na równej pochyłej, by oddać tej ostatniej głowny głos. A kończy się  - swoim początkiem. Francuskim lekkim fragmentem. 

Holandia. Utwór zaczyna się delikatnymi, wysokimi dźwiękami. Pojawia się delikatna perkusja. Bjork opowiada o mężczyźnie, który zaprosił ją do siebie. Gdy ona usiała na kanapie, ładnej, wygodnej kanapie.  On zamknął drzwi. "Już nie siedzę na sofie!, teraz na niej leżę!, on mnie do tego zmusił!". Nie rozumiem tego rytmu, nie rozumiem tego rytmu - dodaje. Muzyka kroczy szybciej. Piękne, wołające synestetyczne wycie samogłosek o+a  w tle, jest wielkim akapitem w brzmieniu tekstu i preludium, do tego co zechce powiedzieć Einar... "Strach przed kastracją wywołuje w naszych małych umysłach strach... - Pan Bóg i Chrystus już się nie pieprzą, ich strach pozbawił ich seksualności, stawiając nas na krańcu klifu". A Bjork? Jest jej nagle dobrze. Ale nie wie kogo łaknie. Einar i Bjork krzyczą w przeciwnych kierunkach, nie spotykają swoich głosów. On o strachu na klifie, ona jakby jeszcze przed - w trakcie, doświadcza strachu, pożądania i zagubienia , które widzi już Einar. 

Dwie ostatnie piosenki zostawiam zainteresowanym do zrozumienia i rozszyfrowania na własną rękę. Ja już mam dość. To świetny album... Dziwny, niepokojący, brutalny. Trochę trzącha, i na pewno ciągle wyrywa z jakiejkolwiek pewności i stabilność. Kojarzy mi się ze spolaryzowanym Romeo i Julia , których bohaterowie spadają w przepaść, a łączy ich strach i człowieka ułomność na zasadzie Sheakspearowskiej kreacji miłości i przeciwności losu. Wir, wir w czarno-zielono-żółte prążkowane tunele. Neonowowe ostrzeżenie. 


---------------------------------- Poszukawałam w internecie reakcji na album, sprawdzając, czy ścieżka mojej analizy nie popłynęła zbyt daleko. Nie. W sieci znajduję:   Einar is a psycho. A disjointed, quirky, kooky scatter of screeching   ,   You sink, the weirder and more disturbed it becomes  ,  Brilliant mess ,  


Dokładnie. Tymczasem KUKL rozpada się i zostaje powołana z ramiona kilku członków tego zespołu - The Sugarcubes. Ale to opowieść na inną bletkę.





Jan Sputnik



1986

czerwca 04, 2018

Membrany. Drgania. Rozkosze.

Membrany. Drgania. Rozkosze.
Mam w sobie tysiące wspomnień. Do każdego z nich, w zależności od pory dnia i pogody umysłu, zaglądam często, żeby mniej bolało. Żeby świat stał się strawny, smakował mimo przesolenia i spieprzenia własnej, tożsamej rzeczywistości, rzeczywistości lęków pod kołdrą i o kwiatki doniczkowe. Ostatnio coś mi wyszło w życiu, ostatnio podlewam je regularnie, a one rosną. Cud. Chwilowa radość. Przypływy i odpływy. Kompulsje. A potem znów trzeba schować się na chwilę przed własnym sobą, najlepiej w pościeli, w totalnej ciemności, powspominać. Bo wspomnienie daje nić pewności, że jeszcze żyję, jeszcze oddycham, mimo własnych słabości i autorozczarowań, których w ostatnim czasie, niechcący, udało mi się nazbierać.

Edward Mio, jezioro i drzewo.
Wczoraj pojechaliśmy nad jezioro. Wczoraj znów, przypadkiem, coś mi w życiu wyszło.  Wsiedliśmy w samochód, zabraliśmy ze sobą psa, prowiant na ognisko, papierosy, ręczniki. Sputnikowi udało się nawet kupić profesjonalny strój kąpielowy w gąszczu tysiąca innych absurdalnie drogich tekstyliów za jedną dziesiątą jego początkowej ceny. Powód do dumy. Mój i jego.

Jan Sputnik i Edward Mio w poszukiwaniu stroju kąpielowego. 

Jadąc samochodem, słuchaliśmy płyty Adama Green'a. Dużo śpiewał o seksie, uwielbieniu dla waginy i wszystkim, z czym mu się wagina kojarzy. Było więc przyjemnie, jakby wesoło i jakby rozkosznie, bo proste rymowanki o nieprostych sprawach, wprawiały nasze głowy w wibracje podyktowane trochę kacem, a trochę nierównością asfaltu.

                                    

Jezioro i dzikość lasu, w którą to jezioro zostało wrzucone dały spokój, a może zachwyt nad zachwytami. Tu natura wysyła światu ostateczny sygnał, żeby świat ludzkości się od niej odpieprzył, dał jej dalej tworzyć to, co tworzyła przez nieskończoność lat wstecz, aż do teraz. Pozwala nam na chwilowe obcowanie z jej majestatem,  rozbieramy się więc i wchodzimy do wody. Trzeba dużo pływać, dużo ruszać ciałem, żeby ciało, oderwane od nieznanej powierzchni, nie utonęło. A tonąłem ostatnio dużo, pomimo braku jakiegokolwiek zbiornika wodnego. W sobie.

Od lewej: Tomo, Dan, Sputnik i Hannah. Jezioro Kierskie, czerwiec 2018
                                                                                     
Od lewej: jezioro, rzeczy osobiste, prowiant, Tomo i Sputnik
                                             

Wczoraj byliśmy nad jeziorem, prawdziwi, jeszcze jędrni, jeszcze młodzi, każde z nas na swój sposób autentyczne i piękne. Z drzew i krzaków uformowaliśmy wieszaki na ubrania, psom zapewniliśmy stały i nieskończenie potrzebny dostęp do wody i zieleni, sobie dostęp do całej wszechrzeczy po trochu. Kawałek po kawałku, krok po kroku, spojrzenie po spojrzeniu. Podziwiałem nas, prostotę i każdy symbol obcowania z drugim człowiekiem w przyziemnej, a może nadziemnej chwili. Swojej głowie, wciąż nieposłusznej i niesfornej, dałem nowe doświadczenie. Doświadczenie Sprzed lat, wyprawę nad jezioro i doświadczenie Teraz, które będę mógł ponownie nazwać, skatalogować, umiejscowić w magazynach świadomości. Wczoraj czułem, że ponownie brodzę, ponownie płynę, pozwalając zmysłom rozbebeszyć się wygodnie na słońcu.

Ta cała wyprawa z prowiantem, ciałem wystawionym na działanie nieba, lasu i wody, wszystko po to, żeby choć na chwilę móc spojrzeć na siebie z tej przyjemniejszej, oddalonej perspektywy. Bo perspektywa Ja-dziś, jest w nieustannym ruchu, ciężko więc o stałe punkty, na których można by oprzeć horyzont i ziemię. A tutaj, w tych dwóch godzinach udało mi się zdefiniować poczucie chwilowej przynależności - Do i Od. 

Od lewej: drzewo kłaniające się wodzie, Tomo i Edward Mio.

                 
Niby harcerze i harcerki. Czerwiec 2018
 Jan Sputnik brodzący w wodzie. Czerwiec 2018
Od lewej: Fuku/ Fukushima, Tomo i Hannah. Jezioro Kierskie, czerwiec 2018

                                                             













Wspomnienia są jak przypływ. Woda na stałym lądzie. Zalewają nas, przykrywają niedoskonałości, strukturę, powierzchnię ciał. Obniżają lub podwyższają poziom glukozy i endorfiny, formują świat pamięcią o kształcie, barwie, zapachu, dotyku jego i Twoich kąpielówek. Są wreszcie jak Ogień, który razem z nimi wzniecasz, żeby wewnątrz drżały wciąż, płonęły pragnienia i emocje. 

E.M.

Wracamy do domu. Czerwiec, 2018

marca 28, 2018

O przelotach, kamuflażach i Hiszpanii

O przelotach, kamuflażach i Hiszpanii










Jakakolwiek podróż to doświadczenie przeniesienia



Zarówno ciało jak i duch zostają wyjęte ze swojego środowiska. Na cel- by chłonąć, na skutek- by pojawić się na powierzchni obcej kultury i miejsca innego. Wyrwanie siebie z własnego kontekstu, przestrzeni oswojonej rozbija poczucie jednostkowego komfortu. Na ogół wzbogaca, na dany moment frustruje.


(Miewam regularne depresje lokomocyjne. Podczas przemieszczenia wpadam w głęboko przykry stan, kamuflując to drętwotą ciała. Nie znoszę wracać i nie znoszę wyjeżdżać. )


Widok na góry, które przerywają chmury.
(samolot)
Pierwszy jest przelot. Przelot to dość wzruszająca chwila. O ile Sputnikuję, o tyle mam się do kosmosu i wysokiego powietrza bardzo z rezerwą. Jest dla mnie miejscem pozbawionym granicy, czymś na tyle eterycznym i niedostępnym, że chciałabym aby w całym swoim pięknie pozostał niezdefiniowaną i niepoznaną świętością. Żeby chociaż do kosmosu człowiek się nie mieszał. Ale lot mnie wzrusza, machina która rozpędzona powoli unosi się w eter, prężnie pokonując chmury. I powierzchnia kuli ziemskiej, która jawi się jako tak geometryczny twór. Wszystkie aglomeracje, lasy, pola zbudowane na kwadratach i prostokątach. Mleko z chmur. Ale dość ciasno i dość wiele spalin. Nie lubię spalin.

(Moment przejścia (temperatur) można by porównać do wychodzenia z jaskini- ciemnej i wilgotnej, gdy cały jesteś oszarzały, momentami może nawet spleśniały a słońce prowokuje jaskrawość, na którą reagujesz niemal łzami. Ale teraz, na obcym lądzie, jesteś turystą, musisz mieć uśmiech i jasność umysłu, by sfotografować niemal wszystko. Oprócz swojej obcości. Podziwiasz nieznajome piękno, jakby zza szyby.)





Palma. Abstrakcyjny konstrukt ostrych liści umieszczonych na łuszczących się pniach. Są wszędzie, wydają się nieśmiertelne, odporne na mocne słońce i brak wody. Pożółkłe, apatyczne. Symbol turystycznej beztroski. Tak jak i kaktus.







Księżyc. Nigdy nie widziałam go w tak silnej formie. Oświetlał morze bardzo konkretnym światłem. Kocham księżyc. Obombardowany, sumienny,  z moim ulubionym wyrazem twarzy.




Pojedynczy człowiek.
Zapewniony nocleg na określonym położeniu, mieszkając wraz z ludźmi o tej samej tożsamości kulturowej (czyli tym samym rodowodzie graniczn
ym) przypomina mi odrabianie lekcji.  Chowasz się z latarką pod pościelą. Brakuje ci powietrza. Dusisz się. Wracasz z powrotem to serii pytań. Widzisz, że twoje
zachowanie może być punktowane. Jest limit punktów, które musisz uzyskać. Twoje ubrania, pod wpływem wysokiej temperatury, zaczynają przeraźliwie śmierdzieć spalonymi papierosami. A tutaj nikt nie pali. Masz dziurę na dużym palcu. I tak dalej i tak dalej. 
Otwierasz drzwi i jesteś prawie wolna.
Tak powinno najpewniej być już od samego wejścia na pokład samolotu.
Ale podróże są różne.

Jak wolność. Bo zdaje się, że wszystko tkwi w twoim umyśle. Twoje pojęcie chwili, nastroju, ucisku. Jeżeli jednak stajesz przed nieznanym, jest ci dużo łatwiej dryfować. Jeżeli nikt niczego od ciebie nie oczekuje, a twój narrator jest tymczasowo osowiały.

 Jesteś cudownie przezroczysty na nowym terenie. Idziesz.
I patrz.

(Widzisz siebie w kontekście strzępka papieru, który utracił swoją całość i musi dopasować się do nowego kolażu. Myślisz to kilka dni i wydajesz się sobie totalnie nieadekwatny. )






Wyluzuj.

Po aklimatyzacji, udanej czy nie przychodzi zderzyć się z: świetną hiszpańską inicjatywą siesta, super tanim i dobrym winem, kilkoma wspaniałymi oliwkami i masą architektury, która rewolucjonizuje poczucie estetyki. Południowa Hiszpania jest odprężona.


Giros był prawie wszędzie.
Jest dużo tagarzy. W zasadzie prawie każdy budynek niesie za sobą ślad nocnego rebelianta, zawłaszczającego kawałek cudzej ziemi. (Z wyjątkiem bardzo ścisłej starówki)
Rosną mandarynki na drzewach. Są kwaśne, sprawiają że palce lepią się tobie na kilka długich godzin, bo euro przeliczane na złotówki jest zbyt gorzkie nawet wobec chusteczek.
Przez trzy, cztery godziny miasto przestaje istnieć, zamyka urzędy już do końca dnia, zwija rolety w dół. Zostaje tylko przy pomniejszych barach, które i tak są prawie puste. Miasta znów są zaludnione koło godziny 18.
Hiszpania akceptuje palaczy, każdy stolik na zewnątrz, a czasem nawet odrobinę w głębi ma popielniczkę.



Jedyny rysunek, który zdążyłam zrobić.
W kawiarni


Hiszpania (POŁUDNIOWA- w zasadzie skrawek Alicante-Murcia) jest świetna jak patrzenie na pięknego człowieka, którego słowa zapominasz po kilku sekundach. Żartuję. Ale coś w tym stylu.



Wydaje mi się to zasadniczym problemem tanich lotów i szybkich podróży. Szybkich jak nasze życie i percepcja. Nie potrafimy się zatrzymać i tak po prostu uczestniczyć. Oglądamy świat przez pryzmat obiektywu, łapiemy doświadczenia okiem, nie sercem, pokonujemy limit dziennych kroków, łapiemy ból w podeszwie. Odhaczamy punkty na mapie, które możemy wykorzystać w rozmowie, zabieramy pamiątkę- lub nawet nie, w końcu te podróże są tanie. Wejść w podróż, to wejść w powietrze i człowieka. Złamać się i dać sobie nabyć doświadczenie, które pominie przewodnik turystyczny i twój nastawiony na efekt umysł. Dać się ponieść? Nie lubię tego zwrotu. Ale tak chyba z najlepszymi podróżami jest.

Mi się nie udało. Chociaż może te myśli. Może są one moim doświadczeniem.





Kartagena, Theatrum Romanum






Hiszpańskie kaczki...
Kogut, który przechodzi przez pasy 


Park
Perpektywa po winie
Rodzicom pokazałam Murcię, oni mi czoła


Piękna wisząca lampa

Piękne miasteczko, którego nazwę zapomniałam.
















Siesta


To było zjawiskowe
To była Niemiecka pani, dużo Niemców zamieszkuje południe

Copyright © 2016 Masz bletkę? , Blogger